kir1Z głębokim żalem zawiadamiamy, że

1 lutego 2012 roku odeszła od Nas

nasza Droga Koleżanka

WISŁAWA SZYMBORSKA

Znakomita poetka, laureatka Nagrody Nobla,

współzałożycielka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich,

osoba o wielkim sercu i odważnym, niezależnym umyśle,

życzliwa ludziom i światu.

Będzie nam Jej bardzo brakowało.

WSPOMNIENIE O WISŁAWIE SZYMBORSKIEJ

Wojciech Ligęza

Wspominać z wdzięcznością

 

Wspominać Wisławę Szymborska można tylko z wdzięcznością: za obcowanie z kimś niezwykłym, mądrość bez namaszczenia, dyskretnie udzielane nauki, za otwarcie na drugiego człowieka, za sztukę rozmowy, szerokie nie znające ograniczeń horyzonty myślowe, żywą wyobraźnię, niezrównane opowieści wynikające z bystrej obserwacji wielorakiego życia, celne diagnozy aktualnych zdarzeń, niezależność wyborów i postaw, za połączenie refleksji z zabawą, za poczucie humoru, które nie miało sobie równych. Wyliczenie mogłoby się rozrastać, rozwijać w wielu kierunkach. Jedno jest pewne, iż nie sposób wszystkiego, co zawdzięczamy Wisławie Szymborskiej, czyli wieloletnich spotkań i lektur, inspiracji i dociekliwych pytań, olśnień i ocen, zamknąć w kilku określeniach wyzwolonych przez żałobne okoliczności.

Wisława Szymborska była człowiekiem kameralnych przestrzeni, wiernych przyjaźni, dobrze strzeżonej prywatności. Nie znosiła medialnego wrzasku, światowej pozy oraz targowiska próżności, gdzie każdy z uprawiających grę ambicji, musi mieć wyznaczoną rangę. W niewielkim gronie osób bliskich czuła się dobrze, gdyż pakt towarzyski został dawno zawarty, a zatem nie groziły elementarne niezrozumienia czy drastyczne nieporozumienia. Nie znaczy to wcale, że Noblistka chciała sterować wymianą zdań, przeciwnie: miała fenomenalny talent słuchania, który, bywało, uskrzydlał mówiącego. Jej ciekawość innego światoodczucia, nowej wykładni zjawisk, nawet drobinowych faktów, które pełniły rolę małych odkryć, nigdy nie słabła. Poetka bardziej ceniła dobrze zadane pytania, które należałoby długo roztrząsać, różnicując zjawiska i dodając wątpliwości, niż klarowne odpowiedzi, upraszczające, jednoznaczne.

Być może nadużywamy słowa przyjaźń. Czy zaproszenia, rozmowy, dedykacje na książkach, uderzające absurdalnym humorem, świąteczne kartki-kolaże, szczodrze darowane, można uznać za niezbite dowody przyjaźni, wcale nie jestem pewien. Obdarowany, chciałby sądzić, iż to jego właśnie poetka wyróżniała szczególnymi względami, ale przecież wykładnia wciąż się komplikuje – i to z dwóch względów. Po pierwsze przyjaźń, tak jak „miłość prawdziwa” w wierszach Szymborskiej, to fenomen niezwykle rzadki w skali całego kosmosu, niemal niemożliwy, po wtóre – opisywana tu relacja miała swe stopnie i miejsca nie-do-określenia, Noblistka unikała bowiem manifestowania uczuć, czyli owego obściskiwania, hałaśliwego deklarowania, które tak lubi świat współczesny. W serdecznej więzi znajdowało się zatem miejsce na dystans i osobność. Niekoniecznie więc trzeba latać do mediów i gawędzić o przyjaźni. Możliwe są inne kwalifikacje: bliski znajomy, pokrewna dusza, rezonujący rozmówca, kolega ze środowiska artystycznego, człowiek, który nie zawiedzie, nie zdradzi.

Rozmowa w cztery oczy różniła się od kilkugłosowej konwersacji. Zaproszony na kawę miał opowiadać o sobie przejrzyście, esencjonalnie, interesująco. Życzliwa zachęta, uśmiech, styl z lekka kpiący – z dodanymi kroplami powagi – sprawiały, że rozmowa nie przypominała trudnego egzaminu. Ot, po prostu, niejako naturalnie wznosiła się na wyższy poziom, a zaproszony zapominał o cierpiącym ego, urazach, przeczuleniach. Wielkiej rozmówczyni nie można było traktować jak konfesjonału, od razu bowiem, nawet bez słów, rysowała się granica oddzielająca dopuszczalne wyznanie od nadużycia. Oczywiście Wisława Szymborska zawsze była skłonna ofiarować wymierną pomoc (jak w ewangelii – w ukryciu) lub fortunną radę płynącą z doświadczenia, nie z książkowych mądrości. Do odziedziczonych, przyjętych na wiarę recept na życie podchodziła zawsze z nieufnym dystansem.

Rychło rozmowa zmieniała tor. Utwory literackie, spektakle i filmy stawały się jej przedmiotem. Skale wrażliwości wcale nie musiały się pokrywać. Szymborska polemizowała finezyjnie. Oto jej zdanie o młodym prozaiku, który odniósł sukces: „on byłby wielkim pisarzem, gdyby otrzymał dar współczucia”, oto opinia o sławnym francuskim uczonym: „czytając jego książkę, miałam wrażenie, że przez cały dzień noszę dwa wiadra pełne wody na piąte piętro”. Juliana Przybosia określiła mianem wymagającego rozmówcy i to samo można powiedzieć o niej samej. Szkoda bowiem życia na gadanie o niczym. Tylko głupstwo o wymiarach nadrealistycznych miało smak i cenę. Dowcip i rygor, lekkość i dyscyplina, barwność anegdoty i filozoficzna głębia to przeciwstawne cechy konwersacyjnego instrumentarium Wisławy Szymborskiej.

Autorkę Lektur nadobowiązkowych interesowały tematy naukowe. Z wielu dziedzin: językoznawstwa, historii, biologii, filozofii, astronomii, anatomii. Rozległą wiedzę, z inwencją i swobodą, wykorzystywała w swych utworach, ale też zaciekawiona była tym, jak realiami nauki posługują się inni poeci. Literaturoznawca również mógł wiele skorzystać, ponieważ często w lotnym spostrzeżeniu Noblistki mieściło się rozwiązanie problemu, o którym biedny polonista musiałby napisać mozolny, mniej odkrywczy traktat. Szymborska wyśmienicie znała się na prozie, jej wypowiedzi o sztuce narracji nie powstydziłby się wytrawny krytyk. Zresztą w poezji też są rozsiane ślady fascynacji powieściopisarstwem. Zapewne pasja lektury („czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”) wiązała się z umiłowaniem rzeczywistości, która, zatrzymana w słowie, nie umyka w nicość. Liczą się tyleż zmysłowo odbierane konkrety, co zawsze aktualne przesłania. Klub Pickwicka Dickensa znalazł się wraz z Próbami Montaigne’a na półce z książkami najbardziej przez poetkę cenionymi.

To nie całkiem prawda, że Wisława Szymborska nie rozmawiała o swoich wierszach. W wywiadach była powściągliwa, ale podczas posłuchania prywatnego można było trochę więcej uzyskać. Powiedzmy: dostać podarunek intelektualny. Co prawda, odmierzane w małych dawkach objaśnienia nie dotyczyły zagadnień generalnych, ale – na przykład – przybliżały realia, konteksty, okoliczności. Na pół serio poetka odnosiła się do recepcji krytycznej. Między innymi zapamiętałem taką kwestię: „Wiersz ku czci [z tomu Sól] to utwór-sierotka. Nikt o nim nie pisał”.

Rozmowa w kilka osób u Wisławy Symborskiej mogłaby posłużyć jako wzór dla wszelkich debat. Niech się wstydzą braku wyczucia, szacunku dla rozmówcy, sobiepańskiego sejmikowania przedstawiciele naszych elit, dyskutujący w publikatorach. W domu poetki było inaczej: nikt z gości nie był faworyzowany, każdy – słuchany z zainteresowaniem. Żartobliwa napaść, lekka prowokacja, dowcipne sokratejskie akuszerstwo ze strony poetki pobudzały milczących do aktywności towarzyskiej. Nade wszystko jednak wspólnotę łączył żywioł zabawy. Bezinteresownej, bez krwawych ofiar. Kpina nie mogła być okrutna, karykatura – nadto przejaskrawiona, plotka – niezbyt wścibska. Przy tym autoironia odgrywała znaczącą rolę. Nasuwał się wniosek sprzeczny z duchem naszego czasu, że sztuka żartowania polega na tym, by nikogo nie ranić. Dodajmy, że poetka była szczególnie uwrażliwiona na moralne zło. Podłość ludzka i niecne sprawki, a żyliśmy w czasach ciekawych, były źródłem wielkiego zasmucenia. Wówczas osąd był sprawiedliwy i bezkompromisowy.

W istocie pokoje przy ulicy Chocimskiej, a później Piastowskiej, były przeciwieństwem dworu (czy salonu), gdzie inteligencją posługiwano się jak sztyletem. By zdobyć względy królowej, mówiący starał się jadowitymi oracjami unicestwić przeciwnika. Jakże to odlegle od spotkań z Wisławą Szymborską. Igraszki z wyznaczonym punktem kulminacyjnym, czyli słynną loteryjką wywodziły się z dwóch tradycji, mianowicie z dawnych zabaw i gier towarzyskich, z których wyzuł nas ordynarny telewizor oraz z odziedziczonego po surrealizmie humorystycznego działania. Jak wiadomo, artyści z tego kręgu wymyślali przedmioty absurdalnie nieprzydatne, monstrualne, krańcowo rozmijające się ze swym przeznaczeniem.

Nastawiona na efekt zaskoczenia loteryjka była jakby echem tamtych pomysłowych ekstrawagancji. Uczestnik zabawy losował (przeważnie) wyrafinowaną szkaradę, ale może bardziej oczekiwał na dar istotniejszy, czyli konceptualny, związany z osoba, komentarz poetki. W ogóle humor Szymborskiej ujawniał doświadczenie absurdu, eksponował dziwne osobliwości, wydobywał spotkania rzeczy sprzecznych, a wycinanki (żarty plastyczno-słowne) były jakże oryginalnym przedłużeniem surrealizmu. Celebrowane były zupki w torebkach, dania od Chińczyka, butelki wina o dziwnych nazwach. Osobny parodystyczny rytuał obejmował zasiadanie do stołu, częstowanie. Zdarzały się recytacje tekstów tak grafomańskich, że aż genialnych w swojej kategorii. Nie sposób nie pomyśleć o teatralności tych towarzyskich zdarzeń. Wisława Szymborska znakomicie reżyserowała improwizowane sztuki w swym domowym teatrze.

Nie chciałbym przekazać obrazu jednostronnego. Oczywiście śmiech zyskiwał kontrapunkt w postaci poważnych wywodów, po smakowitej opowieści następował moment zadumania, zza zasłony papierosowego dymu wyłaniała się raz twarz życzliwie uśmiechnięta, innym razem, znacznie rzadziej, bo zasada dzielności na to nie pozwalała, twarz zamyślona, smutna. Wisława Szymborska była przeciwniczką fotografii z ukrycia, z zaskoczenia, strzegła prawa do własnego wizerunku, choć w naszej dobie takie to trudne. Wpojone zasady, że nie należy się wywnętrzać, ani skarżyć, sprawiały, że była osobą nieprzeniknioną, w jakimś wymiarze tajemniczą. Owszem, zażyłość, ale do pewnych granic, konfidencja, ale z zachowaniem dystansu. I jeszcze to dobre wychowanie, które relacje komplikuje … Można by – paradoksalnie – mówić o chłodnej serdeczności, krytycznie nastawionym współczuciu czy przyjaznym ludziom indywidualizmie.

Dwoistości, rozszczepienia perspektywy, konfrontacje wielu wyobrażeń, konflikty postaw oraz paradoksy są bardzo istotne w poezji Wisławy Szymborskiej. Piękne chwile istnienia, których moce zagłady nie są w stanie unicestwić, graniczą z refleksją o upływie czasu, przemijaniu i śmierci, pełna filozoficznego zdumienia pochwała nieprzeliczonych form natury spotyka się z przeżywaniem okrucieństw historii, własna pozbawiona złudzeń prawda musi przebić się przez społeczne wmówienia i przyjęte mity, przegrany człowiek pojedynczy nie ma szans w zderzeniu z władzą i masą, a bezpieczny azyl sztuki tylko pozornie broni nas przed nędzą egzystencji. Rzetelna wiedza, jak czytamy w wierszach Szymborskiej, wypływać może tylko z większych obszarów niewiedzy, pewność zbudowana zostaje na wątpieniu, zaś każdy ład podszyty jest chaosem.

Należy również przeoczyć wirtuozerii słowa, bogactwa literackiej stylistyki, mistrzowskiego opanowania polszczyzną potoczną, wysokiej miary poetyckiego humoru. Jednakże w przypadku Szymborskiej gry znaczeniowe zawsze zostają podporządkowane zadaniom etycznym – nazywaniu zła, przeciwstawianiu się pustce ułatwionego życia, wskazywaniu intelektualnych szalbierstw. Nie chcę jednak dzisiaj pisać o literaturze, lecz, żegnając Poetkę, pragnę to podkreślić, że wybitna osobowość w całym swym skomplikowaniu bardzo trudno daje się uchwycić w porządku słów. Może istotniejsza pozostaje niewyrażalna magia gestu, głosu, obecności, której zostaliśmy pozbawieni. Także poezja, jedyna taka w polskiej literaturze, pomimo narastających odczytań, zachowa tajemnicę łączenia słów i powstawania znaczeń.

Rozpoczynając wspominanie, musimy wystrzegać się zwodniczej ciekawości, unikać mitologicznych narracji, odrzucić pokusę zajmującej anegdoty, nie przemieniać żałoby w karnawał. Przyjąć od Poetki lekcję trudnej zgody na to, co się spełnia. Pamiętać, powracać do lektury. Czy tak?

Wojciech Ligęza