Najnowsza powieść Jerzego Surdykowskiego „S.O.S.”, to wielowątkowa podróż przez przestrzeń i czas, filozofie i religie, historię. Podróż, w której przewodnikami są ludzie. Zwykli? Niezwykli? Źli? Dobrzy? Tchórzliwi? Odważni?

A może to powieść o nas samych? Uwikłanych w historię, o której należy pisać z dużej litery, o czym wiemy dopiero po latach? Bardziej jej, tej Historii, ofiarach, niż sprawcach?

Surdykowski w swych bohaterach szuka: nie zła, bo ono jest immanentnie im przypisane. Szuka podobieństwa do Tego Co Umarł Na Krzyżu. Pokazuje, w jakich dziwnych okolicznościach ujawnia się to podobieństwo, ale także – jak łatwo gdzieś je człowiek gubi.

Wiedział już wszystko o chłopaku, którego po raz drugi przez chwilę trzymał w objęciach, wiedział również, że jeszcze go spotka: dziecko miejscowych biedaków też szuka po swojemu promienia sensu w ciemności odrażającego świata, wiele wycierpi i czeka go los mało łaskawy. Będzie szedł za fałszywymi światłami, stawał w obronie łajdaków, którzy go wkrótce zdradzą, dostąpi zaszczytów, lecz zostanie odrzucony, na koniec czeka go starość mądrzejsza, ale gorzka, przepełniona poczuciem daremności dotkliwszym od strachu przed śmiercią”.

Świat pokazywany w „S.O.S.” nie jest miejscem przyjaznym – jest odrażający i ciemny. Można się spierać, czy aż tak ciemny – szczególnie, gdy autor opisuje rzeczywistość ostatnich dwudziestu lat. Osoby zaludniające ten świat są pokrzywione od urodzenia, a potem dodatkowo obijane i ranione. Ale żadna z postaci nie jest do końca zła, a niektóre zdobywają się nawet na heroizm

Czy Surdykowski chce w ten sposób zmusić nas – czytelników – do zrewidowania własnej łatwości w ocenie innych ludzi? Do chwili zastanowienia, zanim przykleimy drugiemu człowiekowi etykietkę – antysemity, terrorysty, donosiciela, komucha? Czy książka jest osobistym, desperackim poszukiwaniem „promienia sensu w ciemności odrażającego świata”, mimo, że autor przeczuwa na horyzoncie życia daremność tych usiłowań? Czy przeciwnie, dowodem na brak tego sensu? Nie wiem.

Sądzę, że mogłaby zostać lekturą obowiązkową dla rozgorączkowanych lustratorów, wierzących, że jedynie ubeckie raporty mówią pełną prawdę o ludziach.

/nota opublikowana w miesięczniku „Znak” na 10/2005/